Ostatnio poruszaliśmy kwestię pornosocjalizmu, pojęcia, które wypłynęło, a przynajmniej zostało przypomniane na fali niezrozumienia wandejskich zwyczajów. Wyjaśniliśmy, skąd wzięło się tradycyjne wypierdalać. Dzisiaj wracamy do OPM, by pokazać, jak wandejska kultura może szokować burżuazyjnych przedstawicieli pozostałych mikronacji.
Na początku czytelnikom należą się z naszej strony przeprosiny. W ostatnim artykule podawaliśmy, że Drogi Lider Pupka spowodował zamieszanie w Organizacji Polskich Mikronacji. To, oczywiście, nieprawda, na co Prezydent zwrócił uwagę. Zdarza nam się mylić Tow. Pupkę i Tow. Lepkiego, tak bardzo są do siebie podobni mentalnie. Liczymy na wyrozumiałość i wybaczenie błędu.
Co stało się po przywitaniu opeemowskich delegatów tuż po otwarciu wandejskiego biura? Można to opisać jednym słowem: szok. Był to, rzecz jasna, szok kulturowy (czy też w omawianym przypadku szok kulturalny). Nikt ze zgromadzonych nie spodziewał się tradycyjnego, poczerwcowego pozdrowienia, które upowszechniło się w MW po sarmackim zamachu stanu. No, może niektórzy się spodziewali, ale nie wszyscy mieli podstawową wiedzę o wandejskich realiach, co, oczywiście, świadczy tylko o nich.
Pierwszy zaprotestował Percian de Wega. Nie tylko w swoim imieniu, ale rozumiejąc w monarchofaszystowski sposób swoją fukcję zastępcy przewodniczącego OPM, w imieniu wszystkich krajów członkowskich. Interesujące, jak monarchofaszyści widzą sprawowanie publicznych urzędów - nie jako tymczasową reprezentację określonej grupy ludzi, ale jako sprawowanie władzy, niemalże z boskiego nadania (rzecz jasna istnienie bogów wykluczamy, odwołanie to ma służyć wyłącznie monarchofaszystowskim czytelnikom, a sam wątek nadaje się na oddzielny tekst).
Po delegacie de Wega odezwali się kolejni: Victor kard de Zepp, który krzyczał głośno, chociaż nie potrafił poprawnie użyć polszczyzny oraz Adrian Scott, prawdopodobnie zakochany w pojęciu kultury wysokiej, tak lubianym przez monarchofaszystowskich pseudointelektualistów - wspomniał również o "randze miejsca", co sytuuje go w pobliżu de Wegi - OPM jako śmietanka, elita elit, wyznaczająca mikronacyjne standardy. Scott ośmieszył się także stwierdzeniem, że wandejskie pozdrowienie to "żargon".
Nie będziemy analizować wszystkich wypowiedzi. Warto jednak zwrócić uwagę, że również przewodniczący Kościński zabrał głos:
"Ja też uprzejmie proszę o stosowanie języka dyplomatycznego.
Wandejski żargon (dialekt?...) jest oryginalny i zabawny, ale nie na miejscu."
Wypowiedź jest niezwykle interesująca, ponieważ pokazuje, że Diuk traktuje z góry wandejską kulturę - można mu to jeszcze wybaczyć, znając jego monarchofaszystowskie zapatrywania - nie można jednak zgodzić się na stwierdzenie, że wandejska mowa jest jedynie zabawą, wygłupem i "nie na miejscu". Czy podobne słowa powinien wypowiadać szef poważnej, międzynarodowej organizacji?
Nie jest naszym zamysłem analizowanie wszystkich wypowiedzi, jakie miały miejsce w wandejskim biurze. Warto na pewno zwrócić uwagę na jeszcze jedną wypowiedź przywoływanego wyżej Scotta, który nie zrozumiał informacji Tow. Pupki, o zastosowaniu w przywitaniu Tow. Lepkiego typowej, grzecznościowej wandejskiej formy :
"Jednakże w OPM powszechnie obowiązuje j. polski i osoby zwykle się nim posługujące mogą z powodu tego typu zwrotów poczuć się urażone. Dostosowanie się do pewnych norm, obowiązujących w danym miejscu, jest jedną z zasad dyplomacji. Jakże zdrowych.
Ponadto pomijając już kwestie tego konkretnego "zwrotu" cała wiadomość powitalna była przesiąknięta drwiną. Może to również jest dobry obyczaj w Wandystanie, lecz na pewno nie tutaj."
Jak widać, autor nie tylko nie zna zwyczajnego, polskiego słowa wypierdalać i uznaje je za słowo obce. Uznaje również, że co jemu obce, to dla wszystkich niezdrowe (zalecić możemy podróże i naukę języków). Nie dopuszcza także możliwości drwienia w publicznej debacie. Traktuje OPM z gorliwością kontrreformatora i pogromcy czarownic, których, z wiadomych względów, w delegacji wandejskiej znaleźć nie mógł.
Opisane i zinterperetowane wydarzenia świadczą o ignorancji wielu przedstawicieli mikroświata. Jak widać, większość mikronacyjnych dyplomatów uważa, że pouczanie, zwracanie uwagi i moralizatorstwo, bez podjęcia próby poznania atakowanego kraju, jest zwyczajną dyplomatyczną praktyką. Cóż, Wandystan ani nie straci, ani nie skorzysta na podobnych praktykach monarchofaszystowskich, pseudointelektualnych nieuków. Jako pracownicy naukowi, gdybyśmy po diagnozie sytuacji mieli również wskazać zalecenia, moglibyśmy polecić tylko jedno - rok w szkole dyplomacji Tow. Kellera, zasłużonego rektora Ludowego Uniwersytetu Wandejskiego.
Wanda z Wami, Towarzyszki i Towarzysze!